Służyć znaczy kochać

2024-09-22 10:37:34(ost. akt: 2024-09-22 10:44:25)

Autor zdjęcia: pixabay.com

Kościół w niedzielę, 22 września, daje nam do lektury w czasie niedzielnej eucharystii fragment Ewangelii wg św. Marka, w którym między innymi czytamy: „On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: «Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich»”.
Czy dziś ktokolwiek chce być ostatnim ze wszystkich, a więc czy chce być sługą? Czy medytujemy kiedykolwiek nad tymi słowami Chrystusa, zastanawiając się, czy jestem sługą, jak poleca Pan Jezus, czy może raczej tym, któremu chcę, aby służono, zajmując pierwsze eksponowane miejsce? Sługa i bycie ostatnim nie kojarzą się dziś zbyt dobrze. Sługa to w powszechnym odbiorze ktoś gorszy, ktoś, komu się rozkazuje i on ma to wykonać. To zwykle człowiek wycofany, nadmiernie i sztucznie życzliwy i posłuszny, zawsze usłużny, gotowy do poświęcenia z uśmiechem, realizowania poleceń bez szemrania. Wreszcie to ktoś, kto nie ma swojego zdania, nigdy nie wymaga, nie umie podjąć wolnej decyzji, ma takie zdanie, jakie się od niego wymaga. Zawsze ostatni, niezauważalny, prawie przezroczysty. Kto chce być takim sługą? Kto chce pełnić taką służbę? I jak to pogodzić z wolnością człowieka, tym wspaniałym darem człowieczeństwa, który jakoś nie pasuje do pozycji sługi? Czy do bycia takim sługą zachęca Chrystus? Ależ nie!

Sługa Jahwe

Pojęcie służby ma długą historię i różne oblicza obecne w wielu kulturach oraz tradycjach. I z całą pewnością zawiera się w nich także służba, która wynika ze zniewolenia, z ubóstwa, z podporządkowania jednego człowieka drugiemu, z rasizmu, z biedy umysłowej, warunków życiowych, używania siły i przemocy. Ale jest też inna służba, której przykładem jest sam Jezus Chrystus. Człowiek i Bóg. Syn Boży, dla którego być człowiekiem oznacza „być sługą”, który „uniżył się i wyniszczył, postać sługi przyjmując” (Flp 2,7). Uniżenie Chrystusa we Wcieleniu – Bóg staje się sługą człowieka, nie przestając być Bogiem – pokazuje nam kierunek, w jakim powinno podążać nasze rozumienie bycia sługą. Akt kenozy, akt uniżenia się Boga, zstąpienia z nieba na ziemię, Boga, który staje się człowiekiem, po pierwsze pokazuje nam, jak mamy zachowywać się jeden wobec drugiego i jaki charakter ma mieć nasza miłość wobec bliźniego. Miłość Chrystusa wobec ludzi miała bez wątpienia charakter służebny. A po drugie ów akt Wcielenia odsłania konieczny warunek bycia sługą – realne oddanie się człowieka Bogu, tak jak Chrystus oddał się w posłuszeństwie swemu Ojcu, przyjmując postać sługi.

Życie ziemskie Chrystusa to od samego początku miłość służebna skierowana do każdego człowieka, z którym Jezusowi przyszło się spotykać. Miała ona rozmaity charakter: od obmycia nóg swoim uczniom aż po ostre napomnienia, reprymendy kierowane do innych, aby ratować ich zbawienie. Chrystus sługa to ten, który będąc najpełniej wolnym, bierze inicjatywę we własne ręce, ale nie jako lider, ale jako sługa, który naucza, tłumaczy, leczy rany duszy i ciała, widzi, dostrzega, gdzie są jakie potrzeby, zaradza im, a więc karmi, poi, wspiera, dodaje ducha, jest zawsze w tym miejscu, w którym powinien być, i z tymi osobami, które Go potrzebują właśnie w danej chwili. A przede wszystkim kocha każdego, tak bardzo, że w końcu oddaje swoje życie na krzyżu za niego, aby ten mógł mieć życie wieczne, gdy spapra swoje życie doczesne.

W byciu sługą my, katolicy, mamy więc przede wszystkim naśladować Chrystusa, mamy sięgać po jego wzór i przykład moralny, mamy być „jak Chrystus”, otwierając się na Niego, aby On przeniknął najgłębsze pokłady naszego życia. Nie uda się to jednak, powtórzę, bez całkowitego i wyłącznego oddania się Bogu, bez osobistej relacji wyrażającej się w gotowości kształtowania w sobie ducha ofiary i wyrzeczenia jako odpowiedzi na Jezusowe wezwanie: „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24).

W byciu sługą na wzór Chrystusa jest wpisane niejednokrotne zaparcie się siebie, rezygnacja z siebie, z własnych upodobań, predylekcji, planów. I to jest moim zdaniem najtrudniejszy moment służby, przynajmniej dla mnie. A bez tego elementu zaparcia się siebie nie ma służby, jakiej uczy nas Chrystus. I to jest być może przyczyna, dla której ludzie nie chcą służyć. Taka postawa zawsze pociąga za sobą określone koszty. Dlatego uchodzi ona często w oczach innych za słabość, niemoc, jakąś formę wariactwa życiowego. Ale przecież to nie chłodna racjonalność czy rachunek zysków i strat powinien kierować naszymi relacjami z innymi, lecz zawsze miłość. Miłość służebna, która ma swoje źródło w Bogu. Kto nie kocha drugiego człowieka, nie kocha Boga. Kto nie kocha Boga, nie kocha w pełni człowieka.

Służba a inteligencja

W tym kontekście pojawia mi się pewna refleksja związana z jedną z wakacyjnych rozmów z moją córką o literaturze, która zahaczyła o wątek pisarstwa „ku pokrzepieniu serc”, oraz o braku takiego zaangażowania u współczesnych pisarzy. Maria twierdziła, że dziś również ludzie, zwłaszcza jej pokolenie bardzo młodych ludzi, potrzebują takiego wsparcia, dodawania im nadziei i wiary, choćby w przyszłość. „Tymczasem – skwitowała tę rozmowę konstatacją – dziś pisarstwo nie ma charakteru służebnego, jak niegdyś, gdy pisarze służyli swą twórczością w podtrzymywaniu ducha swoich czytelników.” Dodała, „że wielu pisarzy nie interesuje czytelnik człowiek, jego egzystencjalne problemy, uwikłania, dylematy, dziś interesuje go pierwsze miejsce na liście najlepiej sprzedawanych książek w Empiku. Interesuje go sukces wydawniczy czy liczba sprzedanych egzemplarzy”. I to prawda. W dobie, gdy każdy może wydać swą książkę, także celebryta, który jest znany z tego, że jest znany, w morzu byle jakiej, taniej literatury giną wartościowe pozycje pisane przez pisarzy-inteligentów, którzy realnie służą innym swoją literaturą. Użyłyśmy w rozmowie chyba już archaicznego pojęcia „inteligent”, który nam się jeszcze kojarzy z etosem służby. Wydaje się nam bowiem, że nie ma autentycznego inteligenta, który byłby pozbawiony etosu służenia innym.

Dziś mamy wielu polityków, pisarzy, artystów, nauczycieli, duchownych, lekarzy, prawników, mundurowych, dziennikarzy, urzędników, którzy choć uchodzą za inteligencję naszego kraju, to pozbawieni są już tej nieodzownej postawy, jaką jest służba. W ich etos, jakże często, nie jest wpisana służba, choćby poprzez swój wykonywany zawód, pełnienie określonej roli czy wiedzę, którą posiadają.

Często są tylko funkcjonariuszami systemów, partii, koncernów, władz, skoncentrowanymi przede wszystkim na monetyzowaniu swej pracy, nie mówiąc nawet o bezinteresownym wspieraniu innych w jakiejkolwiek działalności społecznej, za którą nie będą mieli sowitej zapłaty.

Prowadząc uniwersytet trzeciego wieku, który nie należy do najzasobniejszych stowarzyszeń, spotkałam się z sytuacjami, w których poproszony o jednorazową prelekcję wykładowca odmówił, ponieważ nie mógł otrzymać wymaganego wynagrodzenia. Kiedy indziej jako redaktor pewnej książki w latach 90. poprosiłam znanego intelektualistę – duchownego katolickiego (dodajmy: zakonnika) o materiał do tej książki, to pierwsze jego pytanie dotyczyło honorarium. Oczywiście, za pracę oczekuje się zapłaty, tego nie neguję, ale są też takie obszary działań, które powinny być traktowane jako praca wolontariacka, jako forma służenia innym swą wiedzą, umiejętnościami, powołaniem, różnorakimi możliwościami. Trudno dziś wyobrazić sobie pomoc powodzianom, na której ktoś chciałby zarobić. A przecież już widzimy czy słyszymy, że niektórzy, choćby ludzie obecnej władzy, mają takie pomysły…

Na szczęście nie brakuje „ludzi dobrej woli”, jak śpiewał niegdyś Czesław Niemen. I miejmy nadzieję, że „ten świat nie zginie dzięki nim”. Niech ten fragment niedzielnej Ewangelii stanie się programem naszego chrześcijańskiego życia, w którym być sługą będzie oznaczało kochać, a kochać oznaczało czynić dobro na rzecz innych, a czynienie dobra będzie drogą do Boga.

Zdzisława Kobylińska
Zdzisława Kobylińska

Źródło: Gazeta Olsztyńska