Tȟašúŋke Witkó: Ukraińcy będą musieli zapłacić za swoje błędy [FELIETON]

2024-10-21 18:18:27(ost. akt: 2024-10-21 18:46:20)

Autor zdjęcia: PAP

Prezydent naszych wschodnich sąsiadów zaprezentował administracji waszyngtońskiej „plan zwycięstwa” nad Rosją, który mógłby powieść się jedynie w wypadku większego zaangażowania materiałowo-technicznego Białego Domu. Coś jednak poszło Ukraińcom bardzo źle, skoro rozpoczęto rozmowy o dalszym przebiegu wojny, całkowicie ignorując ich zdanie. Ktoś może ripostować, że w Berlinie zabrakło także głosu Moskwy, ale ja jestem przekonany, że głos Kremla wyartykułuje jego wieki mecenas, Olaf Scholz - wskazuje Tȟašúŋke Witkó w najnowszym felietonie.
Równo dekada upłynęła od wyjazdu Donalda Tuska do Brukseli i posadowienia na stołku nadwiślańskiego premiera Ewy Kopacz. Dla zobrazowania upływu czasu dodam, że dzieciak, który wówczas rozpoczynał edukację w szkole średniej, dziś ma tytuł zawodowy magistra inżyniera, często jest rodzicem i pracuje zawodowo. Zmienił się prezydent w Polsce, dwukrotnie w Stanach Zjednoczonych, a w Niemczech wreszcie władzę oddała „żelazna dama”, Angela Merkel. Jedyne co pozostało niezmienne od tamtego czasu, to jednostajne walenie w medialny taraban przez otoczenie propagandowe obecnego szefa rządu Rzeczpospolitej Polskiej, mające wyeksponować jego rolę na arenie krajowej i międzynarodowej, a także – a być może nawet, przede wszystkim – zagłuszyć sygnały płynące od strony opozycyjnej. Problem w tym, że rzeczy absorbujące uwagę ludzi jesienią roku 2014 niekoniecznie są w stanie pochłonąć myśli opinii publicznej w październiku 2024 roku, albowiem zmieniła się struktura społeczeństwa, techniczne sposoby przekazywania wiadomości i komentarzy oraz, co chyba najważniejsze, weszli na scenę nowi inżynierowie umysłów, szermujący lepszym pakietem metod rzeźbienia mózgów. Tego, jak się zdaje, premier Tusk nie zauważył lub zauważyć nie chciał i wciąż przemawia do ludu w taki sam sposób, jak za swoich pierwszych dwóch kadencji. Trudno nawet się temu specjalnie dziwić, albowiem przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka.

Druga natura człowieka, czyli utarte schematy mentalno-analityczno-myślowe dziennikarzy zrzeszonych w lewicowo-liberalnej gildii siania zamętu i dezinformacji, nie pozwoliły na to, aby kolejnym tematem zastępczym przykryć spotkanie czterech przywódców państw, jakie miało miejsce w Berlinie, 18 października 2024 roku, w piątek. Prezydent USA – Joe Biden, kanclerz Niemiec – Olaf Scholz, prezydent Francji – Emmanuel Macron i premier Wielkiej Brytanii – Keir Starmer zjechali nad Sprewę, aby przedstawić swoje – i zapewne uzgodnić wspólne – stanowiska w sprawie wojny rosyjsko-ukraińskiej. Podkreśliłem wyżej, że ów konwentykiel znamienitych person miał miejsce w piątek, czyli w dzień tradycyjnego podsumowania i zamknięcia politycznego tygodnia miedzy Tatrami i Bałtykiem, co mogło uśpić czujność operatorów tarczy medialnej, tak pieczołowicie osłaniającej poczynania Prezesa Rady Ministrów. Nie sprokurowali oni odpowiednio wcześniej żadnej zawieruchy telewizyjnej z jakimś opozycyjnym politykiem w roli głównej, dzięki czemu żurnaliści związani z prawą stroną sceny życia publicznego mogli spokojnie zająć się analizą zaodrzańskich mediów, gdzie wyczytali o mitingu szefów głównych światowych graczy. Natychmiast wysnuto i przekazano szerokiej publiczności wnioski, że do Berlina nie zaproszono Donalda Tuska, co – nie bez racji – ma świadczyć o zepchnięciu naszego kraju do, symbolicznej już, trzeciej ligi hokeja na lodzie. Niestety, głównie dla Polaków, trudno myśleć o tym fakcie inaczej, jak o porażce naszej dyplomacji i nawet najzagorzalsi admiratorzy szefa rządu nie byli w stanie znaleźć na to antidotum.

Antidotum, takie doraźne, próbowali aplikować niektórzy komentatorzy sympatyzujący z Tuskiem, którzy podkreślali, że na spotkaniu zabrakło też prezydenta Andrzeja Dudy, co – w ich mniemaniu – miało nieco rozwodnić klapę dyplomatyczną szefa rządu. Wszyscy jednak pamiętamy mocny głos Radosława Sikorskiego, który pod koniec kwietnia 2024 roku grzmiał, że politykę zagraniczną prowadzi rząd, a nie Duży Pałac. To swoje zdanie szef resortu spraw zagranicznych wygłosił przy okazji sporu o program Nuclear Sharing. Do debaty kompetencyjnej wtrącił się dwa tygodnie później sam Donald Tusk i 8 maja 2024 roku, dobitnie zaakcentował w Sejmie, że za dyplomację odpowiada rząd, a prezydent może wyrazić opinię o jej jakości. Gdyby Jarosław Kaczyński dysponował lepszym aparatem medialno-propagandowym, to wiosenne tezy szefów KPRM i MSZ-tu zostałby natychmiast wybite w debacie i odpowiedzialność za berlińską porażkę poniósłby jednoosobowo premier. Niestety, nic i w żaden sposób nie łagodzi smaku gorzkiej pigułki, jaką musi przełknąć Warszawa i Kijów.

Kijów został największym przegranym „debaty wielkich”. Cztery państwa, w tym jedno zaoceaniczne, rozmawiały o dalszych losach Ukrainy bez udziału jej oficjeli. Osobiście odczytuję to jako pokłosie wrześniowej peregrynacji Wołodymyra Zełenskiego do USA, gdzie wystąpił on na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ w Nowym Jorku, a także odbył spotkania z Joe Bidenem, Kamalą Harris i Donaldem Trumpem. Prezydent naszych wschodnich sąsiadów zaprezentował administracji waszyngtońskiej „plan zwycięstwa” nad Rosją, który mógłby powieść się jedynie w wypadku większego zaangażowania materiałowo-technicznego Białego Domu. Coś jednak poszło Ukraińcom bardzo źle, skoro rozpoczęto rozmowy o dalszym przebiegu wojny, całkowicie ignorując ich zdanie. Ktoś może ripostować, że w Berlinie zabrakło także głosu Moskwy, ale ja jestem przekonany, że głos Kremla wyartykułuje jego wieki mecenas, Olaf Scholz.

Olaf Scholz, doskonale wiedział co robi nie zapraszając do stołu rozmów Wołodymyra Zełenskiego – w ten sposób zyskał w oczach Władimira Putina, co pewnie przełoży się na jakieś tajne kontrakty realizowane w Rosji przez teutońskie firmy. Gospodarka niemiecka, zacofana i energochłonna, zaczęła ostre pikowanie w dół zaraz po tym, jak tylko pozbawiono ją nieograniczonego dostępu do syberyjskich paliw kopalnych, nabywanych po preferencyjnych cenach. Recesja przyszła szybko, a winą za jej powstanie obarczono kanclerza. Ten, odwiecznym berlińskim obyczajem, wiele naobiecywał ukraińskiemu prezydentowi, ale jego słowa nieszczególnie obróciły się w czyny. Jedno, co Niemiec osiągnął, to zdecydowane zwiększenie dystansu pomiędzy Zełenskim i Dudą, które z czasem przerodziło się w lekceważenie, jakie Ukrainiec zaczął jawnie okazywać Polakowi. Ta lekcja realizmu w stosunkach międzynarodowych, choć przykra dla nas, to jest jednak należna głównemu lokatorowi Dużego Pałacu, albowiem – co piszę z przykrością – Andrzej Duda dostał jakiegoś niewytłumaczalnego obłędu w sprawach ukraińskich i zatracił gdzieś resztki zdrowego rozsądku. Podejrzewam, że w prezydenckiej głowie zrodził się plan zaistnienia na kartach historii i to na jakiejś czołowej pozycji, ale dążenie owo zostało cyniczne wykorzystane przez Kijów, po czym głowę naszego państwa Ukraińcy odesłali do kąta. Niestety, tak kończy się uprawianie polityki przez niedojrzałych, rozemocjonowanych amatorów, pragnących zaistnieć za wszelką cenę. Trudno, czasem za błędy trzeba zapłacić.

Zapłacą za błędy, i to bardzo szybko, także Ukraińcy. Kijowski plan pokojowy, zaprezentowany ostatnimi czasy, wydaje się mocno roszczeniowy i, należy to silnie wyeksponować, infantylnie nierealistyczny. Autorzy owego dokumentu są albo do granic możliwości bezczelni albo całkowicie przeszacowali własny potencjał dyplomatyczno-militarny. Ich jednostronne żądania wprowadzenia na teatr rosyjsko-ukraińskich działań wojennych sił rozjemczych pod sztandarami NATO wydają się wydobyte wprost z półki okraszonej krzywym napisem „fantastyka”. Podobnie brzmią propozycje rozlokowania w Europie wojsk ukraińskich, mających na Starym Kontynencie odgrywać rolę pełnioną teraz przez oddziały amerykańskie. Przecież każdy laik zapyta, z jakiej to okazji, na terenie suwerennych państw, miałyby stacjonować siły zbrojne kraju nie będącego składową Paktu Północnoatlantyckiego? Toż to ociera się wręcz o absurd. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy ukraiński plan pokojowy, zaprezentowany w drugiej połowie października 2024 roku, jest tożsamy z tym zawiezionym miesiąc wcześniej do Nowego Jorku, ale jeśli te dwa dokumenty są treściami choć trochę zbliżone do siebie, to nie można się dziwić, że dziś Amerykanie mówią o Ukrainie bez Ukraińców, bowiem nawet administracja Joe Bidena prowadzi politykę realną.

Polityka realna – ta leżąca w interesie Polski – nakazuje, abyśmy w żaden sposób nie wykonywali woli Berlina, gdyż nasze dążenia są krańcowo rozbieżne. Niemcom zależy na tym, by powrócić do handlu z Rosją, a to jest dla nas niekorzystne. Musimy sobie brutalne uświadomić, że Kijów, Moskwa i Berlin są jawnie wrogie Warszawie, dlatego przedłużające się starcie zbrojne za naszą wschodnią granicą osłabia potencjał każdego z przywołanych wcześniej przeciwników. Kolejne miesiące zaangażowania militarnego Rosji oddalają od nas widmo wrogich kroków, jakie ta może podjąć przeciwko Polsce i niekoniecznie musi to być zbrojny najazd. Nie możemy podpisać – wbrew żądaniom Ukrainy – jakiegokolwiek dokumentu w jakikolwiek sposób przypominającego treścią artykuł 5 NATO, albowiem taki akt byłby jawną manifestacją gotowości przystąpienia do wojny. Proszę bardzo, jeśli pragną tego Niemcy i Francuzi – droga wolna, niech idą na zwarcie z Kremlem, ale my musimy trzymać się od podobnych deklaracji jak najdalej. Podobnie wygląda sprawa z ewentualną ochroną linii demarkacyjnej, jeśli nastąpi zawieszenie broni. Wówczas, pomiędzy walczące wojska mogą wejść brygady znad Tybru, Loary i Renu, ale – broń Boże – nie znad Wisły. My, najchętniej odpłatnie, możemy zapewnić dostawy paliw i jedzenia, a także pobierać sute wynagrodzenie za użyczenie infrastruktury transportowej i wypoczynkowej. Mamy też prężnie działający Ordynariat Polowy Wojska Polskiego, więc zawsze możemy wesprzeć wszystkich na niwie religijno-duchowej, albowiem w okopach nie ma ateistów, a są sami gorliwe wierzący.

Gorliwie wierzę, że upokorzenie jakiego Tusk doznał od Scholza zaowocuje tym, iż rząd polski w żaden sposób nie da się wkomponować w niemiecką rozgrywkę, i do tego po stronie Berlina. Tutaj wielką rolę ma do odegrania opozycja z Jarosławem Kaczyńskim na czele, której zadaniem będzie odwiedzenie naszych włodarzy od realizacji podobnych przedsięwzięć. Zbliża się elekcja prezydencka, więc nawet obóz rządzący musi spuścić z tonu i zacząć liczyć się z głosem dobiegającym od jego oponentów. Wiem, że naszych liberałów łączą silne więzi z Niemcami, a przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, jednak w chwilach szczególnych – a dokładnie w takich przyszło nam funkcjonować obecnie – warto dokonać remanentu swoich nawyków.

Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 21 października 2024 r.


Autor jest emerytowanym oficerem wojsk powietrznodesantowych. Miłośnik kawy w dużym kubku ceramicznym – takiej czarnej, parzonej, słodzonej i ze śmietanką. Samotnik, cynik, szyderca i czytacz politycznych informacji. Dawniej nerwus, a obecnie już nie nerwus.